Pożar w Biebrzańskim PN nie rozprzestrzenia się, ale nie jest pod kontrolą
Pożar wybuchł w niedzielę po południu, w akcji bierze udział ponad trzysta osób - strażaków zawodowych i OSP wspomagają żołnierze WOT, służby leśne i parkowe, policja. Używane są śmigłowce i samolot gaśniczy; w ciągu kilku pierwszych godzin poniedziałkowej akcji dokonały one ponad 60 zrzutów wody.
W poniedziałek przed południem k. miejscowości Grzędy (Podlaskie), ok. 5 km w linii prostej od miejsca pożaru - odbył się briefing przedstawicieli sztabu kryzysowego, który - na wniosek komendanta wojewódzkiego PSP - jeszcze w niedzielę powołał wojewoda podlaski Jacek Brzozowski.
"Pożar jest na teraz niezlokalizowany, ale się nie rozprzestrzenia i to jest ważna wiadomość" - mówił dziennikarzom wojewoda. Podkreślił, że nie ma zagrożenia dla ludzi z pobliskich terenów. Przypomniał, że jeszcze w niedzielę do osób przebywających w podlaskich powiatach: augustowskim, grajewskim i monieckim wysłany został alert RCB o treści "Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym. Nie zbliżaj się do zagrożonego terenu. Stosuj się do poleceń służb".
Zastępca komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej st. bryg. Paweł Frysztak wyjaśnił, że określenie "pożar zlokalizowany" oznacza, że pożar co prawda trwa, ale strażacy mają nad nim pełną kontrolę. "W tym momencie nie mogę tego jeszcze powiedzieć, jako kierujący tymi działaniami, że pożar został zlokalizowany" - dodał.
Jak mówił Frysztak, w nocy - oprócz prowadzenia działań gaśniczych i monitoringu z dronów - przegrupowani zostali ludzie i sprzęt w miejsce koncentracji (które znajduje się koło wsi Grzędy). Podkreślał, że warunki prowadzenia akcji gaśniczej są bardzo trudne, grząski i bagnisty teren uniemożliwia dojazd ciężkim sprzętem pożarniczym.
Dlatego akcja prowadzona z ziemi i z powietrza. Z ziemi w taki sposób, że strażacy dowożeni są w miejsca ognisk pożaru specjalistycznymi samochodami Sherp lub quadami; m.in. działają tam strażacy z tzw. modułu GFFF (ang. Ground Forest Fire Fighting) Poland, czyli wyszkoleni do gaszenia pożaru lasu z ziemi, bez użycia pojazdów.
"Oni tam docierają na własnych nogach i ciężką, fizyczną pracą, przy pomocy tłumic i hydronetek, prowadzą działania gaśnicze" - wyjaśniał komendant. Dodał, że stosowane są szybkie zmiany, by ci strażacy, którzy są bezpośrednio w akcji mogli odpoczywać, umyć się, coś zjeść, by "ta praca była ciągła, stała i rotacyjna".
Odnosząc się do prognoz meteorologicznych mówił, że co prawda w najbliższych godzinach nie przewiduje się deszczu, ale na szczęście wieje niezbyt silny wiatr. Frysztak zaznaczył, że pożar nie ma obecnie wyraźnego tzw. frontu, ma charakter ognisk. "To, jak szacujemy, i ta część wypalona i te ogniska, jest obszar ok. 450 ha" - mówił.
Przyczyna pożaru nie jest na razie znana. "Na tym etapie dalecy jesteśmy od spekulowania, co było bezpośrednią przyczyną. Z pewnością czynności już po pożarze, podjęte przez biegłych z zakresu pożarnictwa, ale i przez ekspertów policyjnych ustalą, co było przyczyną tego pożaru" - mówił dziennikarzom rzecznik MSWiA Jacek Dobrzyński.
To kolejny pożar, który strażacy muszą gasić na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego (BPN) tej wiosny. Trzy tygodnie temu spłonęło blisko 90 ha trzcinowisk i suchych traw na granicy podlaskich powiatów augustowskiego i sokólskiego; akcja z udziałem ponad 120 strażaków trwała kilka godzin. Kilka dni temu kolejny pożar w BPN objął teren o powierzchni 8-9 ha.
Strażacy zwracają uwagę, że największy w historii Biebrzańskiego Parku Narodowego pożar, który miał miejsce pięć lat temu i objął ok. 5 tys. ha powierzchni, gaszony przez wiele dni, rozpoczął się w miejscu zbliżonym do miejsca trwającego wciąż pożaru.(PAP)
rof/ dki/
